SZKOLNE KOŁO KRAJOZNAWCZO-TURYSTYCZNE "KRETY"

SKKT "Krety" działa od 14 października 2009 roku. Wcześniej działało jako Koło Turystyczne.

Opiekunem koła jest mgr Mariola Szymańska-Kukuczka

 

Rok szkolny 2016/2017

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (10-09-2017, 07:17:32), zdjęcia i film: B. Kukuczka

W dniach od 20 do 27 sierpnia odbył się rodzinny rajd PTTK  „KRETY” w Bieszczady. Szliśmy głównie czerwonym szlakiem beskidzkim i na trasie od Wołosatego do Komańczy. Przeszliśmy 93km z przewyższeniami 4217 m w górę i 4499 m w dół i zdobyli 134punkty GOT. Grupa ambitna na dużą odznakę GOT przeszła 138km i zdobyła około 190 punktów GOT i zaliczyła 7 obowiązujących punktów. W dniu 26.08.2017 braliśmy udział w V rajdzie Głównym Szlakiem Beskidzkim na rzecz Hospicjum dla dzieci w Tychach i przeszliśmy najdłuższy odcinek rajdu.

Ta wspaniała przygoda, zrealizowanie zaplanowanej trasy, było możliwe głównie dzięki wspaniałej postawie rodziców, którzy dbali o kondycję fizyczną i psychiczną wszystkich uczestników rajdu ( również mojej) i znakomicie motywowali dzieci do pokonywania trudów rajdu. Wędrowanie po otwartych połoninach, opuszczonych górach pełnych tajemniczy biesów ( złych duchów)  i czadów (aniołów), bycie bliżej stwórcy  ze swoimi trudnościami i problemami dodawało nam  sił i sprawiało radość. Prócz pokonania Rozsypańca, Tarnicy, Połonin, Okrąglika, Wołosania i Chryszczatej mieliśmy czas na grę w piłkę ( codziennie), gry w szachy, karty i inne, ogniska, śpiewy przy ognisku, zabawy w potokach górskich, przejazd ciuchcią bieszczadzką, zwiedzanie ciekawych miejsc w Bieszczadach i uroczyste posiłki w restauracjach i schroniskach, gdzie mieliśmy wieczory przy świecach oraz śniadania o wschodzie słońca. Nasza 20 osobowa grupa w porywach licząca  24 (spotkaliśmy rodzinę Kozłowskich) była podzielona na naturalne grupy wiekowe. Rodzice, młodzież dorosła, młodzież gimnazjalna i dzieci w swoich kręgach spędzali czas i mogli dbać o właściwie spędzony wolny czas i tworzenie relacji międzyludzkich. Były też problemy (śmierdząca woda, deszcz w dzień przerwy dla dzieci, długa trasa do Komańczy (34km) i nieciekawe warunki w ostatnim schronisku Jaworzec, ale to dodało tylko ostrego smaku naszej wyprawie, która okazała się wspaniałą przygodą.

Jeszcze raz dziękuję wszystkim uczestnikom rajdu i sądzę, że spotkamy się w innych górach za rok.  Z turystycznym pozdrowieniem.

[zobacz zdjęcia]

[zobacz film]

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (25-06-2017, 07:18:23)

Każda czterodniowa górska wycieczka (15-18 czerwca), to walka o przetrwanie. Pewien znany himalaista powiedział znamienne słowa „Góry nie są po to by je zdobywać, ale by niemożliwe stało się możliwe”. Właśnie na tym polegają nasze czterodniowe wyprawy. Każdy musi pokonać swoje słabości i osiągnąć coś, co było dla niego tylko w sferze marzeń i wydawało się niemożliwym do osiągnięcia.

Pierwszy dzień, to przyjemna wycieczka w Pieniny. Weszliśmy (nie wszyscy) na Trzy Korony, Czartezik, Sokolicę, a wyprawy przez skałki góra-dół były dość męczące. Nawet mieliśmy mały wypadek prze zejściu z Sokolicy. Pani Kinga, „zmęczona zakończeniem sesji egzaminacyjnej studentka” straciła równowagę, spadła ze skałki i lekko się poturbowała (kolano, głowa). Ponieważ jeszcze od grudnia nie ma  zaleczonej  (zrośniętej)  złamanej  ręki  i  przy  upadku  mocno  ją wstrząsnęła, to baliśmy się ponownego przesunięcia kości, która połączona śrubami mogła się ponownie uszkodzić. Ból był bardzo mocny. Trzeba było zabrać jej plecak i większość rzeczy dołożyć innym a lżejszym plecakiem objuczyło się P. Bronisława (szedł z dwoma plecakami na plecach). Z ręką na temblaku musiała dalej schodzić. Atrakcją była przeprawa promem przez Dunajec i spacer po Szczawnicy. Ciężkim doświadczeniem było podejście do schroniska Pod Bereśnikiem (5km), ale dzieci widząc wykrzywioną z bólu twarz Kingi, która mimo kontuzji musiała iść do góry, nie narzekali tylko dzielnie pięli się do schroniska. Tam po posiłku był czas na szachy, różne gry i odpoczynek.

Na drugi dzień, po silnych lekach przeciwbólowych nasza kontuzjowana osoba z lżejszym plecakiem wybrała się w dalszą drogę. Przejście na Przehybę, Radziejową, to było na tej wycieczce zdobycie najwyższych szczytów. Z ciężkimi plecakami nie było to łatwe a nie wszyscy wyjedli cięższe produkty, bo schroniska kusiły pysznymi pierogami czy naleśnikami. Pogoda nam dopisywała, była śliczna widoczność, ale około 17.00 zaczęło się zaciągać chmurami i właściciel kolejnego schroniska poinformował nas, że idzie groźna burza i polecił, by się nie zatrzymywać. Przez 2 godziny szliśmy w szybkim tempie 4km/godz. i bez postoju zaszliśmy do schroniska Kordowiec. Burza przeszła bokiem i nawet nie zmokliśmy. We własnym zakresie przygotowaliśmy posiłek i zjedli. Właściciel śpiewał turystyczne piosenki na gitarze.  Noc była spokojna a rankiem obudził nas deszcz.

Początkowo  nic nam nie kapało na głowę, ale zmoczona trawa była nieprzyjemna. Zaszliśmy w Rytrze na zakupy a następnie podeszliśmy do ruin XIII wiecznego zamku. Nasi kierowcy Kinga i Asia udali się w stronę Krościenka po samochody. My kierując się na Cyrlę (piękne schronisko i pyszne jedzenie)pokonywaliśmy ostre przewyższenia a pogoda się załamała i zaczęło mocno padać. Złe warunki nie tylko zmotywowały do spokojnego  marszu, ale wzbudziły w nas szacunek do biegaczy maratonu (55km), którzy od 5.00 w strugach deszczu po błocie pokonywali tą długą trasę. Nikt nie narzekał, że ciężko. Tego dnia przeszliśmy przemoczeni 26 km (czerwony szlak) i pokonaliśmy 1170 m  przewyższenia w górę i 622 w dół. Wieczorem jeszcze spacerek dla wybrańców w stronę Pusty Wielkiej. Schronisko było bardzo przytulne i dysponowało małymi czteroosobowymi pokojami. Wszyscy się wyspali, ale buty nie zdołały wyschnąć. Kto miał drugie do przebrania to nie miał problemu.

Kolejny ostatni dzień zapowiadał się dobrze. Nie padało, ale wiał zimny wiatr i nie było widoczności. Szkoda, bo Wierchomla i Jaworzyna Krynicka słyną z pięknych widoków na Tatry i Bieszczady. Czerwony szlak do Krynicy pokonaliśmy bardzo szybko. Zrobiło się ciepło i żmije wygrzewały się w słońcu. Na trasie spotkaliśmy dwóch przedstawicieli tego gatunku. Była okazja wyjaśnić dzieciom jak ważne jest odpowiednie obuwie, które chroni przed wilgocią, zabezpiecza przed ślizganiem się i upadkiem, pozwala sprawniej się wspinać i chroni przed „Gadami”. W Krynicy nieco odpoczęliśmy, niektórzy poszli do kościoła  a  następnie podzieliliśmy się na grupy i udaliśmy się w stronę Mochnaczki Niżnej i Tylicza. Nasze auta już nas odciążyły i mogliśmy jeszcze pozwiedzać i pospacerować. W Tyliczu zjedliśmy solidny posiłek i wyruszyliśmy do domu. Udało się nam już być w Ustroniu około 19.30. Wycieczka wzbudziła w nas niedosyt, gdyż nie mogliśmy w pełni cieszyć się widokami. Takie są góry. Trzeba będzie pojechać tam jeszcze raz. Teraz po tej wyprawie można planować dłuższą w Bieszczady. Do zobaczenia na szlakach.

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (25-05-2017, 05:01:12), zdjęcia: P. Sztefek

Ostatnie trzy rajdy (Ku źródłom Wisły, Przywitanie wiosny na Równicy i Rajd J. Kukuczki) chociaż były krótkie, to jednak ze względu na warunki pogodowe możemy określić je jako trudne. Ostatni Rajd z Koniakowa do Istebnej (19 maja) szliśmy w wolnym tempie, gdyż skwar dawał się nam we znaki, a 2/3 trasy po drodze asfaltowej, bez leśnego zacienienia potęgowało uczucie zmęczenia. Na początku dzieci szybko szły i podbiegały (czego nie wolno robić), ale później tempo znacznie się spowolniło. Zaliczyliśmy „ Koczy Zamek”, szliśmy wzdłuż (od źródeł) rzeki Olzy i byliśmy przy jej zaporze, oglądnęliśmy kompleksy narciarskie na Zaolziu i mieliśmy okazję zobaczyć przy Małej Gańczorce żmiję, a nieco dalej padalca. Na mecie Rajdu  w  Amfiteatrze  „Pod  skocznią”  w  Istebnej  byliśmy  tak zmęczeni, że nikt z dzieci nie chciał brać udziału w sportowych konkursach. Dwoje naszych reprezentantów wzięło udział w Konkursie Wiedzy o Jerzym Kukuczce i himalaistach, ale będą musieli zrobić lepszy wynik w przyszłym roku. Kilka osób uczestniczyło w konkursie plastycznym, w którym Mariusz Chruszcz zdobył w swojej kategorii wiekowej II miejsce, a Wiktoria Bury III.

Czekając na podsumowanie rajdu zajadaliśmy się spaghetti, pieczoną na ognisku kiełbaską i piliśmy herbatę  oraz  wodę.  Ponieważ  nogi  były  bardzo zmęczone, był upał, a motyw przewodni naszej wycieczki to rzeka Olza,  więc  kto  chciał  mógł  zażyć  terapii  i  schłodzić  sobie  nogi  w  zimnej  rzece.  Zmęczenie złagodzono, a efektów ubocznych czyli kataru nie było. Była to tradycyjnie górska kwalifikowana wycieczka, ale o innym charakterze i dla niektórych będzie niezapomniana. Dziękuję za uczestniczenie i do zobaczenia na trudnej wycieczce w Pieniny i Beskid Sadecki.

[zobacz zdjęcia]

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (15-05-2017, 04:34:24), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

Tego roku nie było tradycyjnego topienia marzanny i być może dlatego pogoda nam nie dopisuje. Ciągle pada, jest zimno i dlatego byłam pełna podziwu dla dzieci (25 osób), które pomimo lekkiej mżawki zdecydowały się na uczestniczenie w Rajdzie „Przywitanie Wiosny” (6 maja). Prognozy pogody były dobre  i mieliśmy nadzieję, że pogoda się poprawi. Niestety, nawet jak nie mżyło, to szliśmy w chmurze i we mgle, co nie było przyjemne. Wszystkie dzieci miały peleryny i kurtki przeciwdeszczowe i w czasie marszu było nam wręcz gorąco, ale na Równicy nie mogliśmy długo odpoczywać i posilać się, gdyż było zimno. Dwójka dzieci Hania i Tobiasz została z jednym z rodziców na konkurs wiedzy turystycznej. Tobiasz Szafarczyk zdobył III miejsce, a Hania Cichocka IV w kategorii podstawówek. Miejsca nie były istotne ale fakt, że bez specjalnych przygotowań nasi uczniowie wykazali się wiedzą i zdobyli ciekawe nagrody, świadczy o ich poziomie. GRATULACJE!

Plan Rajdu został zrealizowany. Przeszliśmy na Równicę czerwonym szlakiem, a w drodze powrotnej zeszliśmy żółtym do Lipowca. Nie było sensu iść do Nierodzimia na piechotę, gdyż mokra trawa jeszcze bardziej przemoczyłaby nasze buty i w marszu nie byłoby nic przyjemnego. Dzieci zdobyły 15 punktów Got i nauczyły się uprawiać turystykę w niesprzyjających warunkach. Dziękuję rodzicom za pomoc i opiekę nad dziećmi.

[zobacz zdjęcia]

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (07-05-2017, 06:24:12), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

Tradycyjna wyprawa w rejon Pilska na początku maja (1-2 maja) i jak zwykle na trasie spotkał nas śnieg. Na naszym głównym szlaku tzw. pętli Rysianka było go w śladowych ilościach, ale na pokonywanej już w tym roku, a mianowicie 1. kwietnia trasie Rysianka - Pilsko, było go miejscami nawet około metra. Ten fragment czerwonego szlaku pokonała grupa ambitna Szymona i gimnazjalistów, bez plecaków oraz zbędnego ciężaru. Pozostali albo odpoczywali w schronisku, albo schodzili do pojazdów, by zabrać się do domu. Pierwszego dnia pogoda bardzo nam dopisała. Było silne słoneczko i znakomita widoczność. Z Rysianki widać było Tatry. Pierwszy odcinek (16 km) był stopniowym wejściem pod górę na wysokość 1322m. Mieliśmy wiele postojów i dwa dłuższe odpoczynki w schroniskach na Abrahamowie i Słowiance. Wszędzie było dużo ludzi, którzy albo szli z flagami na różne swoje lokalne rajdy, albo pokonywali trasę na rowerach czy kładach. Na samej Rysiance mieliśmy dłuższy odpoczynek i zjedliśmy ciepły posiłek. Nasza ambitna grupa wyszła już wcześniej do przodu i ruszyła z P. Goprowcem - Kukuczką na Halę Miziową i tam w schronisku zjadła, jak na warunki turystyczne, solidny posiłek (zupa za 12zł, naleśniki za 7zł). Czas było szykować się do odpoczynku. Grupa jednodniowa zeszła 6 km odcinkiem do aut, a dwudniowa przeszła do schroniska na Lipowskiej Hali, by szykować się tam na nocleg. Mieliśmy zarezerwowany jeden pokój i miejsca na świetlicy. Wszyscy spaliśmy w swoich śpiworach i niektórzy po raz pierwszy w życiu spędzili tak noc w śpiworze w schronisku. Standard schroniska był wysoki (koszt w pokoju 42zł) i obsługa bardzo miła. Na drugi dzień, po posiłku i naukach o prawidłowym żywieniu wyruszyliśmy łagodną trasą przez szerokie hale (Redykalną, Cukiernica) do schroniska Na Boraczej Hali. Po drodze skropił nas mały deszczyk, ale się rozpogodziło. Dłuższy odpoczynek, posiłek i zeszliśmy do Węgierskiej Górki. Tutaj po drodze złapał nas od godz. 13.00 - 14.00 solidny deszcz. Przy ostrym zejściu z Borsuka nie było to miłe. Wszyscy mieli dobre peleryny, ale w butach było mokro. W Węgierskiej Górce przy Forcie Wędrowiec ponownie zwiedziliśmy bunkry, ale tym razem z przewodnikiem, który przekazał ciekawe informacje historyczne. Bus zabrał nas do Nierodzimia i już od 16.00 mogliśmy odpoczywać w domowych zaciszach. Wycieczka należała do trudnych, ale ciekawych. Był to trening przed innymi wyprawami. Dziękuję za pomoc i zaangażowanie się rodziców.

[zobacz zdjęcia]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (09-04-2017, 12:29:35), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

1 kwietnia nie był dla amatorów nart biegowych „prima aprilisem”. Ośmioosobowa grupa z mieszanymi uczuciami jechała autami przez beskidzkie drogi w pięknym słońcu  nie widząc na szczytach górskich  śniegu. Nawet w Złatnej na parkingu spinając narty do przenoszenia w rękach zastanawiali się gdzie jest śnieg i czy ma sens taka wyprawa. Wystarczyło przejść  50 m w las, by na trasie turystycznej zobaczyć duże płaty zlodowaconego śniegu. Ciężko było po nim przejść  a co dopiero mówić o przejeździe na nartach. Więcej niż połowę pierwszego odcinka  trasy do Trzech Kopców szliśmy w butach turystycznych. Pokonaliśmy 3 km trasy i 300 metrów przewyższenia.  Później pojawił się śnieg i kolejne 200 metrów przewyższenia w górę pokonywaliśmy na nartach. Trasa planowana do przejścia w 45 minut przedłużyła się do półtorej godziny. Na Trzech Kopcach zobaczyliśmy piękny ośnieżony szeroki szlak turystyczny i z zapałem poszliśmy w stronę Pilska. Trasa nas jednak zawiodła. Nie było torów narciarskich jak na Kubalonce czy w Czechach, a jedynie ślady po nartach skiturowych (kilka osób na tych nartach nas minęło) i dużo nierównych śladów po butach narciarskich. To spowodowało, że musieliśmy powoli i uważnie iść, tym bardziej, że  przed  nami  była  Palenica  (120  m przewyższenia). Zdobyliśmy ją i zjechaliśmy na Halę Cudziechową (80m w dół). Podeszliśmy kawałek i pomimo pięknej pogody uznaliśmy,  że  trzeba  zawracać. Byliśmy zbyt zmęczeni tym podchodzeniem na nartach biegowych. Na trasie było dużo turystów i oni na nogach szli szybciej niż my na biegówkach. To było deprymujące, gdyż zwykle na nartach pokonuje się trasę dwa razy szybciej.  Wróciliśmy w stronę Hali Rysianki. Geograficznego celu nie osiągnęliśmy, ale pojeździliśmy na biegówkach, spędziliśmy wiosenny weekend na nartach i przekonaliśmy się, że trasa pomiędzy Pilskiem a Rysianką  nawet  do  połowy  maja  nie  będzie   sucha  i możliwa do pokonania bez śniegu. W drodze powrotnej na ostatnim śnieżnym stromym odcinku, który pokonywaliśmy w zmienionych butach, odczuliśmy trudy wiosennego wędrowania. Dosłownie zapadaliśmy się w śnieg do połowy uda, gdyż był on miękki a co gorsza roztapiał się i wpadało się w podśnieżne potoki.

Wniosek z wyprawy: przyroda zrobiła nam prima aprilis i przekonała nas, że na polskich szlakach można jedynie poruszać się na nartach turystycznych (ski-turach) i dlatego tym bardziej należy dzieci wyróżnić odpowiednimi odznakami i nagrodami, co będzie zrobione w najbliższym czasie. Z kolejnymi wycieczkami poczekamy do przełomu kwietnia i maja.

[zobacz zdjęcia]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (28-03-2017, 06:04:15), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

Wiosenne szukanie zimy na biegówkach udało się. Mała grupa pasjonatów biegania na nartach (7 dzieci i 4 dorosłych) wyjechała wyciągiem na Skrzyczne (25 marca). Do Hali Jaworzyna właściwie nie było żadnych śladów śniegu. Potem pojawiły się płaty i wstęgi śniegu, po których szusowali ostatni narciarze. Na stacji końcowej wyciągu zapięliśmy  narty i podjechaliśmy do schroniska. Śniegu było w wystarczającej ilości i po krótkim posiłku, wypiciu zapasów z plecaków (podbiciu i uzupełnieniu książeczek) dzieci spragnione ruchu podchodziły na górkę i zjeżdżały. Pierwszy odcinek trasy na  Małe  Skrzyczne  był  bardzo  miły.  Lekki  zjazd  po miękkim śniegu i tylko jedna mała przerwa na zdjęcie nart i przejście po trawie. Później do Malinowskiej Skały musieliśmy robić częste przerwy na zdjęcie nart  i przejście na nogach. Po ostrej narciarskiej wspinaczce  (na jodełkę i bokiem) na tą ośnieżoną skałę, na której szczycie dzieci bawiły się w narciarstwo alpejskie, czyli zjeżdżały i podchodziły, mieliśmy  bardzo ciężkie zejście po zawalonym drzewami szlaku. Musieliśmy zejść bokiem  na  nieubity  śnieg  i  silnie  trawersować  między młodymi świerczkami.  Nie dało się zejść z nart, gdyż nogi zapadały się w głęboki śnieg i wpadały do „podśnieżnych” potoków. Zjechaliśmy zaśnieżony polanami, przeszliśmy trawersem przez las i doszliśmy do „stokówki” , czyli leśnej drogi łączącej Przełęcz Salmopolską ze schroniskiem pod Baranią Górą, liczącą  17km. Tydzień wcześniej przeszliśmy na rajdzie „Ku źródłom Wisły” inny jej fragment spod Zielonego Kopca do żółtego szlaku na Cieńków Wyśni, a teraz przeszliśmy od Zielonego Kopca na Przełęcz Salmopolską.  Większość  trasy (3/4) była ładnie ośnieżona i nasz lekki zjazd był  bardzo  przyjemny.  Nasza  wycieczka  nieco  się wydłużyła (1 godz.) z racji ciągłych postojów na zdejmowanie nart.  Dzieci mają już do perfekcji opanowane zapinanie nartek, dokładnie wyćwiczyły wchodzenie na górki i wzniesienia oraz dość dobrze panują nad zjazdami na biegówkach. Miękki śnieg pozwalał bezpiecznie ćwiczyć te umiejętności.

 Wycieczka tak się udała, że myślę o następnej wyprawie za tydzień na Pilsko i Rysiankę, ale ta wyprawa dotyczyłaby jedynie dzieci  od czwartej klasy i starszych, gdyż przeszlibyśmy 17 – 18km i byłoby 600 m przewyższeń, w tym część z nartami na plecach. Dziękuję uczestnikom wycieczki , rodzicom-opiekunom, a szczególnie panu Ryszardowi Wilczkowi, który sam wybrał się na biegówki i sprawował opiekę nad innymi dziećmi.

[zobacz zdjęcia]

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (26-03-2017, 14:45:56), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

W czasach kiedy dzieciom mówi się, że wszystko jest przyjemne, łatwe i piękne, sytuacje trudne ułatwia się poprzez osiągnięcia techniczne (auta, wyciągi), a niepowodzenie można zrekompensować jakąś przyjemnością czy zakupem. Wycieczka, w której dziecko musi pokonać własne słabości jest niemałym wyczynem. Międzynarodowy Rajd „Ku źródłom Wisły” (w tym roku 18 marca) właściwie zawsze należy do trudnych. Trasy nie są długie i uciążliwe, ale warunki pogodowe są zmienne i nieprzewidywalne. W tym roku spotkał nas na trasie śnieg i to świeży opad 10 centymetrowy, zimny wiatr i niskie (2°C) temperatury. Dodatkowym utrudnieniem była trasa nieoznakowana (szliśmy w stronę „stokówki”) i by nie nadrabiać trasy na ośnieżonej drodze szliśmy skrótem i musieliśmy korzystać z GPS. Zdaniem rodziców, którzy uczestniczyli w rajdzie, pogoda była niezła, gdyż lepszy świeży śnieg niż deszcz. Wszystko byłoby dobre, gdyby dzieci miały rękawice. Trzeba podkreślić, że buty były dobrze dobrane do warunków pogodowych. Wiejący wiatr spowodował, że nie robiliśmy długich postojów, nie zatrzymaliśmy się na Cieńkowie w restauracji „Ranczo” i szybko dotarliśmy do celu (około 12.15). Nie było czasu zjeść kanapek i słodyczy. Na miejscu w Czarnem w Wiacie był pyszny żurek z jajkiem i kiełbaską, herbatka i pączki. Ponieważ około 13.00 mocno zaczęło podać, więc nie było konkursów na świeżym powietrzu a jedynie konkursy piosenek, wierszy. Każdy kto spróbował swoich sił w występach otrzymał nagrodę. My jako grupa mieliśmy III miejsce. Puchar zdobyli Czesi, drugie miejsce przypadło Słowakom, a dla niektórych dzieci było zaskoczeniem, że turyści  z  zagranicy  mówili  płynnie  po  polsku  tylko  z  innym  akcentem.  Nasze  zmniejszone „Wiolinki” zachwycały swoimi piosenkami i właściwie wszyscy byli zadowoleni z rajdu rozpoczynającego nowy sezon turystyczny. Przypominam o zapłacie na legitymację PTTK w kwocie 20zł za 2017 rok i 26zł za wyrobienie nowej.

[zobacz zdjęcia]

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (15-03-2017, 04:42:24), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

Chociaż w marcu śnieg jest jedynie na stokach narciarskich, to w tym roku marcowe warunki na Czantorii  były dobre. Byliśmy trzykrotnie na Czantorii na nartach (ostatni raz 14 marca).

W wyjazdach uczestniczyło 11 dzieci , co w przekroju trzech dni dało 18 dzieci i 7 dorosłych. Przy wykorzystanych ponad 140 wyjazdach na górną stację na Polanę Stokłosica na Czantorii daje na osobodzień średnio 6 wyjazdów na osobę na wyciągu krzesełkowym. Gdybyśmy wykupywali dwugodzinne karnety, to koszt ich wyniósłby około 1000zł, natomiast gdybyśmy płacili za każdy wjazd do góry, to koszt wyjazdów wyniósłby około 1500zł. Dziękujemy zarządowi i panu Zbigniewowi Kufrejowi - prezesowi Czantorii - za umożliwienie tych darmowych wyjazdów. Szkoda tylko, że tak mało dzieci skorzystało z tych możliwości.  Myślę, że różne popołudniowe zajęcia dzieci uniemożliwiły im jazdę na nartach.  W przyszłym roku , jak się uda i pozwolą warunki pogodowe, to może spróbujemy wyjazdów w soboty marcowe, by młodsze dzieci mogły razem z rodzicem pojeździć na nartach. Dziękujemy dzieciom i rodzicom za udział w tej zimowej akcji.

[zobacz zdjęcia]

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (05-03-2017, 06:54:12), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

Chociaż jeszcze kalendarzowa zima to nasz wyjazd na narty na Czantorię (2 marca) był dosłownie łapaniem jej resztek. Na naszej marcowej wyprawie mieliśmy, w czasie dwugodzinnych zjazdów, bogaty przegląd pogodowy - czyli wiatr, deszcz, grad, śnieg i słońce. Warunki śniegowe były naprawdę dobre. Dół był nieco rozjechany, środek lekko roztopiony, ale bez przetarć, a góra była idealna. Dlatego jeździliśmy na dużym wyciągu, na krzesełku. Ponieważ poza naszą grupą było jeszcze czterech narciarzy, to stok był równy, bez muld i zwałów śniegu, co dawało duży komfort i łatwość jazdy. Śnieg był mokry, więc nie dało się jeździć szybciej, a jedynym mankamentem było to, że jak się ktoś wywrócił to miał mokre ubranie. Na stoku było 8 uczniów i 3 opiekunów. W tej grupie zrobiliśmy 61 odbić biletów na wyjazd, czyli większość zjechała 7 razy, a kilka osób po 3 lub 4.

[zobacz zdjęcia]

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (21-02-2017, 05:40:14), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

Trasa w stronę Baraniej Góry to była zawsze wycieczka na biegówkach na koniec sezonu na Rajdzie Narciarsko – Pieszym Ku Źródłom Wisły. W tym roku  Rajd odbędzie się 18 marca i jego zakończenie będzie miało miejsce w dolinie Białej Wisełki (tak jak w zeszłym roku) i dojście będzie od strony Cieńkowa i Malinki, więc tą piękną trasę na biegówkach zaliczyliśmy o miesiąc wcześniej (18 lutego).

Nasz 16-kilometrowy marsz na nartach nie należał do łatwych, ale warunki śniegowe były wspaniałe. Z Kubalonki przez Stecówkę i Karolówkę (szl. czerwony, czarny i niebieski) szliśmy w wspaniałej zimowej scenerii i przecieraliśmy szlak. Dorosły przewodnik musiał wytyczać drogę. Było ciągle pod górę i dla niektórych nie było łatwo. Nie dało się jednak rozdzielić i dla słabszych zorganizować krótszego przejścia. Schronisko na Stecówce było nieczynne i czekanie przez 4 godziny na grupę na świeżym powietrzu mijało się z celem wycieczki. Prócz tego rodzice dzieci teoretycznie słabszych chcieli być  blisko  swoich  pociech  a  ci,  niby słabsi okazali się znakomitymi chodziarzami i nadawali tempo wycieczce na samym początku. Musieliśmy wszyscy zajść na  posiłek do schroniska i tam odpocząć. W drodze powrotnej wybraliśmy krótszą i łatwiejszą trasę.  Jechaliśmy  2/3 trasy w dół po ośnieżonej drodze. Z boków były lodowe koleiny wyrobione przez auta,  ale środkiem dało się spokojnie poruszać na biegówkach. Nie było to łatwe, ale zjazd dzieciom, pomimo upadków, bardzo się podobał. Nasz bus czekał na przełęczy Szarcula i tam też czekały auta od rodziców, którzy szli z nami. Musieliśmy w drodze powrotnej zejść ze szlaku czarnego do zapory w Czarnem i wyjść na Stecówkę i znaną trasą iść w stronę Kubalonki. Okazała się to trudna przeprawa, gdyż mamy sezon ferii i na tym odcinku kursowały w  dużych  ilościach  kuligi.  Musieliśmy uważać na woźniców i rozpędzone konie. Nasze dzieci skarżyły się, że dorośli z kuligów są niewychowani, gdyż śmiali się z ich upadków na nartach. W marcu takich utrudnień nigdy nie ma i było to dla nas zaskoczeniem i niemiłą wychowawczą nauczką. Dzieci zostaną nagrodzone książeczkami i odznakami i mam nadzieję,  że znajdą siły by iść na nartach w ośnieżone góry.

[zobacz zdjęcia]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (05-10-2016, 04:53:24), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

W tym roku ten Rajd „Pożegnanie Lata” (1 października) był faktycznym pożegnaniem pięknego lata. Pogoda nam dopisała i podziwiając piękne widoki wydłużyliśmy trasę wycieczki. Ponieważ wiedziałam, że będzie dużo grup, więc zaplanowałam zacząć wycieczkę wcześniej, ale inni też wpadli na ten pomysł. Idąc z Kubalonki do schroniska na Przysłopiu ciągle mijaliśmy się z innymi grupami (najliczniejsza miała ponad 90 osób), a po przejściu 8,5 km, jak dotarliśmy do schroniska, to nie było miejsca nawet na ziemi na trawie. Jak się dowiedziałam wydano 1540 porcji jedzenia i chcąc cokolwiek kupić trzeba było długo stać w kolejce. Od niedawna zmienił się właściciel schroniska i nie przewidział takiego najazdu turystów i nie przygotował ławek i stołów. Te rajdy PTTK  z Cieszyna są organizowanych na wiosnę i na jesień i często je opuszczam (we wrześniu 2014 r. byliśmy na Stożku i zdobyliśmy puchar - padał deszcz, a w 2015 w maju na Soszowie Krzyś Bułka zdobył I miejsce w konkursie wiedzy turystycznej), ale czasami trzeba zaistnieć w takich imprezach. Baliśmy się o nasze dzieciaki i rodzice stwierdzili, że lepiej będzie jak pójdziemy na Baranią Górę. Nie sądziłam, że nasi mali turyści wejdą te 3 km w górę, ale nawet dzieci, które szły na wycieczkę po raz pierwszy znakomicie dawały sobie radę i właściwie razem z grupą starszą weszli na Baranią. Zgodnie z wcześniejszym planem młodsze dzieci z Przysłopia miały iść do Koniakowa (trasa ze schroniska 8,5km, czyli przeszłyby na całej wycieczce 17km), ale po przejściu na Baranią musieliby ponownie wrócić do schroniska i przeszliby 11,5km (250m w górę i  750m w dół). Nowa ciekawa trasa w stronę Węgierskiej Górki wynosiła 13,5km (200m w górę i 1010m w dół).  Rodzice  chcąc  uniknąć wędrówki wśród powracających grup dzieci i młodzieży zdecydowali, że wszyscy wracamy do Węgierskiej Górki. Mieliśmy piękną trasę i szalonych biegaczy, którzy uczestnicząc w 120km i 90 km biegach dookoła Szczyrku kilka razy nas mijali.  Dzieci idąc w dół radośnie niczym „zajączki” korzystały z łąk i skałek, a biedni dorośli narzekając na kolana spokojnie schodzili niekończącą się drogą. Częste postoje na posiłki (kanapki) i picie wydłużyły czas przejścia. Po raz pierwszy dzieci wypiły wszystkie zapasy wody (wysoka temperatura i brak drzew oraz cienia) i dwóch ojców poszło szybciej, by zakupić dodatkową wodę i przynieść ją dzieciom.

Zmęczeni 25 km wycieczką po 19.00 dotarliśmy do Nierodzimia. Przejście tej trasy umożliwi wielu osobom w przyszłości zdobyć Odznakę Głównego Szlaku Beskidzkiego a na razie daje dużo punktów do odznaki GOT i Małej Wiślańskiej. Dziękuję wszystkim za pomoc na wycieczce. Mam nadzieję, że wiele osób tej jesieni będzie wędrować po naszych Beskidach. Do zobaczenia na szlaku.

[zobacz zdjęcia]

[rozliczenie]

dodała: M. Szymańska-Kukuczka (04-10-2016, 05:50:14), zdjęcia: M. Szymańska-Kukuczka

W dniach 22 do 25 września wzięliśmy udział w IV Rajdzie Głównym Szlakiem Beskidzkim. Łatwo nie było (w nocy przed wycieczką wręcz tak się obawiałam o kondycję dzieci, że nie mogłam spać), ale na koniec wycieczki prawie wszyscy uznali, że była to wycieczka udana. Prócz wędrówki na rajdzie cały czas miało miejsce silne wykuwanie mocnych charakterów i umiejętność walczenia ze słabościami. Chwilami nerwy wysiadały i albo było zgrzytanie zębami, albo łzy. Przez cztery dni przeszliśmy 87km z pełnymi plecakami idąc 3530m w górę i 3376m w dół. Dzieci zdobyły 20 punktów z zachowania i 110 punktów do książeczki GOT i tyle samo do odznaki Głównego Szlaku Beskidzkiego.  Trud się opłacał a co nas spotkało po drodze…

Pierwszego dnia po długiej ponad 4 godzinnej jeździe (były korki i roboty drogowe) dotarliśmy do Rytra. Tu ponownie przepakowaliśmy się i wszystkie karimaty, niepotrzebne picie i jedzenie a nawet śpiwory zapakowaliśmy do auta P. Marioli i jej córki po pokonaniu innej trasy wycieczki zawiozły do Krościenka na pierwszy nocleg. My spokojnie powędrowaliśmy w górę do schroniska na Przehybie a następnie zeszliśmy ostro w dół do Krościenka. Było zimno, ale nie padało. Pomimo lekkich plecaków szliśmy powoli i długo odpoczywaliśmy w schronisku, tak  więc  wycieczkę  zakończyliśmy  około  20.00  idąc  prawie  dwie  godziny  ze świecącymi latarkami. Nie było możliwości szukania zgubionych rzeczy, bo było późno i ciemno.  Spaliśmy w wygodnych łóżkach  w  5  pokojach.  Sami przygotowaliśmy kolację a rano śniadanie. Dzieci dostały przygotowane kanapki na drogę.

Kolejny dzień po śniadaniu rozpoczęliśmy wizytą w Kaplicy „Chrystusa Sługi” w Centrum Ruchu Światło-Życie, gdzie po poznaniu życia błogosławionego ks. Blachnickiego pomodliliśmy się o siły na dalszą wędrówkę. Z pełnymi plecakami wyruszyliśmy na Lubań. Co pół godziny robiliśmy przerwy na picie  czy  lekki posiłek. Pogoda była przyjemnie ciepła i naszej wędrówce towarzyszył widok Tatr. Po całym dniu wędrówki zaszliśmy do Stacji turystycznej na Studzionkach. Tym razem byliśmy już o 19.00. Znowu sami zrobiliśmy sobie obiadokolację (zupki, słodkie chwile i kanapki). Dzieci poznały zasadę, że dzieląc się sami na tym zyskują. Kto miał zbyt dużo słodyczy, chleba, dzielił się z innymi i miał lżejszy plecak. Szybko poszliśmy spać. W budynku nocowali też czterej panowie, którzy byli organizatorami tego rajdu i bardzo przypadliśmy im do gustu. Zrobili sobie później z nami zdjęcie i  posłali  na  „fejsbuka”.  Rano  spotkała  nas  miła  niespodzianka. Śniadanie w stylu szwedzkiego stołu bardzo nam spasowało. Były wędliny i sery własnego wyrobu, jarzyny, sałatki, zupy (kwaśnica i pomidorowa) dżemy i miód. Pani ciągle dorabiała herbaty. Też robiliśmy kanapki na drogę, ale głównie skupialiśmy się na tym, by dzieci zjadły solidne śniadanie. Wiedzieliśmy już, że problem wolnego chodzenia, to nie ciężki plecak, ale brak siły spowodowany był małą ilością płynów i  odpowiedniego energetycznego jedzenia.

Trzeci dzień wędrówki, to wędrówka w dobrym tempie. Wiele osób miało już wyjedzone własne zapasy i plecaki stały  się  lekkie.  Jedynie  plecaki dorosłych ciążyły do ziemi, przepełnione nadwyżką jedzenia, ale piękno krajobrazu wynagradzało trud. Dzieci już pogodziły się z własnym losem i nie marudziły, tylko spokojnie szły. Nie było już nadziei, że przyjedzie wujek terenówką, czy helikopter i zabierze zmęczonego wędrowca. Zaliczaliśmy po drodze kolejne schroniska (Turbacz, Stare Wierchy), gdzie mogliśmy coś zjeść, zaopatrzyć się w „lepsze” napoje niż herbata z termosu. Wieczorem dotarliśmy do schroniska na Maciejowej, gdzie czekał na nas bigos i pyszna herbata. Kolejną atrakcją był nocleg na jadalni. Dostaliśmy 6 materacy,  ze  stołów  zrobiło  się  namioty,  wyciągnęło  karimaty  ze śpiworami i wszyscy o 22.00 już spali (nie licząc tych, którym przeszkadzało chrapanie) na ławach, czy podłodze. Rankiem szybko uporządkowaliśmy jadalnię, spakowaliśmy się i po pysznej jajecznicy wyruszyliśmy do Rabki.

Czwarty dzień, był spokojną wędrówką. Zeszliśmy do Rabki Zdrój, gdzie ci co chcieli mogli uczestniczyć we mszy św. o 11.00 w kościele Marii Magdaleny. Potem poszliśmy do fajnego Baru z placem zabaw na pyszne jedzenie (schabowy, pierogi, naleśniki) i wyruszyliśmy w dalsza drogę. Nie było ciężko, ale przedzieraliśmy się przez błoto, łąki i nieuczęszczane lasy. Doszliśmy do Skawy a następnie do Jordanowa. Tutaj zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie, poszliśmy na lody i zakończyliśmy pieszą wycieczkę. Wygodnym autobusem powróciliśmy o 18.35 do Nierodzimia. Nawet nie byliśmy bardzo zmęczeni, ale czy wypoczęci…? Dziękuję rodzicom za pomoc i wsparcie w trakcie wycieczki i zapraszam na kolejne. Do zobaczenia na szlakach.

[zobacz zdjęcia]

[rozliczenie]

[wróć]